Dmuchawiec

Prywatny zakątek sieci. Witamy serdecznie wszystkich odwiedzających.

26 sierpnia 2006

Trzy dni w Beskidach (II)

W sobotni poranek o wschodzie słońca opuściłem uśpione schronisko na Hali Krupowej. Beskidy nagrodziły wczesną pobudkę wspaniałymi widokami. Zarówno doliny po północnej stronie grzbietu, jak i całe Podhale na południe od masywu Policy przykryte było puchową kołderką niskich chmur. Południowy horyzont rzeźbiła zygzakowata linia Tatr.


W tej bajkowej atmosferze, oświetlony pomarańczowymi promieniami, zjadłem sobie na śniadanko sprasowanego w plecaku croissanta, popiłem wodą i ruszyłem na zachód.

Najpierw wspiąłem się na najwyższy szczyt pasma - Policę (1369). Tam po raz pierwszy tego dnia zobaczyłem Babią. W porównaniu z majakiem na horyzoncie Jordanowa, tym razem widać było, że już niedługo się spotkamy. Na szczycie Policy znalazłem krzyż poświęcony ofiarom tragedii lotniczej z 1969.


Następne godziny to dość monotonne zejście do Przełęczy Krowiarki (właściwie Lipnickiej - 1010m npm). Pewną atrakcją były odcinki drogi na których pnie zwalonych drzew wymuszały zejście ze szlaku. Tuż przed samą przełęczą spotkałem pierwszych tego dnia ludzi. Niestety opuszczałem spokojniejszą część tego pasma i zbliżałem się do przepełnionych turystami i pielgrzymami szlaków Babiej Góry.

Po przerwie i wykupieniu biletu do Parku pomaszerowałem niebieskim szlakiem - wygodną spacerową drogą wybudowaną ponoć przez Habsburgów (nie wierzę by użyli do tego rąk) - Górnym Upłajem. Musiałem spieszyć bezpośrednio do schroniska, bo ze względu na tłumy turystów, telefoniczna rezerwacja miejsca wygasała o 16-tej. Po drodze minąłem stawek, który co mnie wcale nie zdziwiło okazał się Mokrym Stawkiem.

W Markowych Szczawinach oczywiście obiadek i prysznic. Po wybraniu strategicznego łóżka przy drzwiach szesnasto-osobowego pokoju (dolna prycza) pozbyłem się części gratów z plecaka. Ponieważ dnia jeszcze sporo zostało, a i wypoczęte ciało w lepszym było humorze, z odchudzonym plecakiem ruszyłem Akademicką Percią na Diablak (1725) - najwyższą kulminację masywu Babiej Góry.


Fajny to szlak - prawdziwe schody do nieba - ciągnie się nieprzerwanie w górę, praktycznie bez odcinków poziomych, czy zejść. Przechodzi się przez kilka klasycznych pięter roślinności - jak w szkolnym podręczniku. A żeby nie było nudno w kilku miejscach umieszczono parę łańcuchów i klamer.

Była to moja druga wizyta na Diablaku. Gdy byłem tam poprzednio - kilkanaście lat temu z Martyną i Marysią - wiatr wywiewał wodę z kałuż i poważnie utrudniał poruszanie się.
Tym razem pogoda zrobiła mi miłą niespodziankę. W czasie, który spędziłem na szczycie wiatr uspokoił się prawie zupełnie. Dopiero na zachodnim stoku w czasie zejścia musiałem przypomnieć sobie, że nie bez powodu miałem w plecaku czapkę i rękawiczki.

Potem już tylko przełęcz Brona (1408) i gorąca herbatka w schronisku (1180).

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

No i czekamy czekamy co było dalej. Sama nie wybieram sie na urlop ale przyjemnie poczytać o takim urlopie

wtorek, sierpnia 29, 2006 5:34:00 PM  
Blogger Piotrek said...

Cierpliwości...
Na pewno dokończę bajkę :) Dzięki tym zapiskom jestem dłużej w Górach.

wtorek, sierpnia 29, 2006 10:55:00 PM  
Anonymous Anonimowy said...

No dobrze poczekam ale jak czytałam to wczoraj właściwie kończąc pracę to było fejnie

środa, sierpnia 30, 2006 10:08:00 AM  

Prześlij komentarz

<< Home