Dmuchawiec

Prywatny zakątek sieci. Witamy serdecznie wszystkich odwiedzających.

27 sierpnia 2006

Trzy dni w Beskidach (III)

Tej nocy obudziłem się o piątej trochę niewyspany, głównie z powodu gromady górali biesiadujących za ścianą. Mam nadzieję, że odwdzięczyłem się chrapaniem :) Choć mogli ucierpieć niewinni...
Kwadrans później parłem przez szary jeszcze las na przełęcz Brona - tą samą trasą, którą schodziłem wieczorem. Na ostatnie kilkaset metrów tego odcinka kolorystyka zmieniła się na pomarańczową. Na przełeczy zrobiłem sobie przerwę - mały posiłek i ciepła jeszcze herbata z termosu - i to wszystko na pomarańczowej łące oglądając góry tuż po wschodzie słońca. Oczywiście bylo bardzo zimno i mokro, ale miałem odpowiednie wyposażenie.


Potem ruszyłem w kierunku szczytu. Na drodze do Diablaka spotkałem wracające cztery grupy - w sumie 12 osób - amatorów wschodów słońca.
Nad Diablak nadciągnęła chmura. Przyczepiła się do szczytu i wyglądała jakby miała tam zostać. Dokoła jednak niebo wyglądało bardziej zachęcająco, wkroczyłem więc w chmurę i postanowiłem nie spiesząc się zbytnio maszerować dalej.
Gdy docierałem do wierzchołka Królowej Beskidów widoczność miałem na dwadzieścia, może trzydzieści metrów. Trochę mi to przypomniało drapanie się na Rysy dwa lata temu. Dobre warunki na zaciągnięcie na szczyt osoby z lękiem wysokości (pozdrowienia dla stałej czytelniczki!).


Po kwadransie, a może chwili ciut dłuższej, chmura zniknęła. W zasadzie odbylo się to dość nagle. I oto znalazłem się sam jeden na wierzchołku wielkiej góry zalanej światłem przedpołudniowego słońca (no niech będzie porannego - było koło ósmej). Dokoła widoki zapierające dech - Podhalańskie doliny i Jezioro Orawskie otulone mgłą. Trochę szkoda, że Tatry całe w chmurach, ale za to na północ i zachód widok na wiele kilometrów. Spokojnie identyfikuję nie tylko Pilsko, ale wszystkie większe szczyty Beskidu Śląskiego, pasma Małego, lokalizuję Żywiec, Bielsko i Szczyrk. Trochę mniej orientuję się w okolicach Suchej i Makowa. Na wschodzie, pod słońce, z białych dolin wyrastają Gorce. Lekka euforia przełożyła się na częstszy nacisk na migawkę aparatu. W ciągu następnej godziny zrobiłem pewnie ze 25-30% wszystkich zdjęć z wyprawy.



Po jakimś czasie, powolutku, bawiąc się szukaniem nowych ujęć dla tych samych otrzaskanych już szczytów (malowniczej Małej Babiej, samego Diablaka, Główniaka, czy Sokolicy) poszedłem czerwonym szlakiem w dół w stronę Przełęczy Lipnickiej (myśląc o busie 12.10 do Zawoj).


Już w kosówce spotkałem pierwszego przedstawiciela olbrzymiej fali dziennych turystów babiogórskich. Dość zabawnie musieliśmy wyglądać. Ja jeszcze w kurtce, czapce, rękawiczkach. Jedynie kaptur zrzuciłem na kark. Pan drapiący się z przeciwka w mokrym tiszercie, z kroplami potu na czole z bluzą wokół pasa.
Potem było już coraz gęściej. Oprócz ludzi przygotowanych do wędrówki, pojawili się oczywiście twardziele - sandałki, czy brak choćby jednego długiego rękawa - zarówno dla siebie, jak i kilkuletnich szkrabów. Oczywiście to nie Kasprowy - szpilek i klapek nie zauważyłem, ale niektórym niewiele brakowało.
Trochę zrobiłem się złośliwy, bo tłum był zdecydowanie zbyt intensywny - gdy dotarłem do lasu regla górnego (okolice Sokolicy), nie zdażył mi się już chyba moment, by nie mieć przed sobą kogoś prącego na szczyt. Niby nie powinienem się dziwić - niedzielne przedpołudnie, ładna pogoda, najłatwiejszy szlak na szczyt bez nocowania w schronisku. Ale...

W czasie ostatniego postoju już poniżej Sokolicy spotkała mnie miła przygoda. Siedziałem sobie spokojnie na skrawku trawy obok szlaku chrupiąc herbatnika. Próbowałem nie słyszeć hałasującej niedaleko grupy czterdziestolatków (nie mówcie mi, że to dzieci zachowują się w górach najgorzej). Wtem pod krzakiem w pobliżu moich stóp dostrzegłem ruch. Poczekałem jeszcze moment i zobaczyłem podskakującego sobie ptaszka - młode to jeszcze, prawie pisklę. Nie udało mi się go na razie zidentyfikować - będę wdzięczny za informacje. Bestyja odważna i ciekawska. W czasie gdy jak najwolniejszymi ruchamu gmerałem w plecaku, by wyciągnąć teleobiektyw, dokicał do skraju mojej rzuconej na trawę koszuli. Cały czas ustawiony tak, by jednym okiem widzieć co zrobię. Gdy ruszałem się gwałtownie, uciekał, by po kilku sekundach wrócić i znowu mnie podchodzić. Chyba miał ochote na karierę fotomodela. Więc pstrykałem.


Mimo starań, by iść jak najwolniej, na przełęcz dotarłem ponad godzinę przed odjazdem busa. Wypiłem herbatkę kupioną w kasie Parku. Dałem odpocząć stopom. Przebrałem się trochę, by mniejszej odległości trzeba było na wyczucie iż z gór wracam.
Mimo tych zabiegów zostało mi ciągle ponad pół godziny, gdy wpadłem na pomysł, że może spróbuję dostac się do Zawoj, a może nawet do Suchej, łapiąc autostop. Tak więc z oscypkiem w garści i uśmiechem na nieogolonym pysku zacząłem dawać kierowcom znać o co mi chodzi.
Długo nie trwało, gdy znalazł sie jeden odważny. Dwudziestokilkulatek z jedną ręką na kierownicy, a drugą w okolicy biegów i ręcznego. Młody góral zafundował mi zjazd serpentynami do Policznego, którego nie powstydziłby się niejeden roller coaster. Dzięki temu zdążyłem na autobusik do Suchej 12:15.

Z Suchej Beskidzkiej do Poznania wiózł mnie bezpośrednio dziwaczny produkt PKP IC, czyli "niby express" zwany Tanimi Liniami Kolejowymi. Produkt w zamyśle interesujący - taniej, a niewiele wolniejszy niż prawdziwy ekspres. Niestety analitycy PKP nie wpadli na to, że niedziela w ostatni weekend sierpnia może oznaczać kilkukrotnie większy ruch pasażerski w kierunku "z gór", niż na przykład o dzień wcześniejsza sobota. I tak pociąg, który w zasadzie nie narzeka na nadmiar pasażerów był dramatycznie przeładowany. Skład choć pomalowany w barwy IC miał zagęszczenie foteli odpowiadające zwykłemu pośpiechowi. Większość podróży nudziłem się nieprzeciętnie - jakoś nie wpadłem wcześniej na zaopatrzenie się w jakąś lekturę - wyprawę miałem dopracowaną do momentu wyjazdu z Suchej :) Spacer do wagonu Warsa był ciężką przeprawą związaną z przeskakiwaniem pasażerów i mocowaniem się z uszkodzonymi drzwiami. Końcówkę podróży wreszcie przespałem (dopiero po minięciu Opola w naszym przedziale było mniej niż 8 osób i mogłem trochę wyciągnąć nogi) - zresztą nie było nic innego do roboty w zaciemnionym wagonie z uszkodzoną elektrycznością.

2 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Szkoda, że to już koniec. A może nie? Mógłbyś ksiażki pisać. Pewnie trenujesz opowiadając Krzysiowi bajki ;) A kiedy z Krzysiem wybieramy się w Tatry?

środa, sierpnia 30, 2006 3:32:00 PM  
Blogger Piotrek said...

Blog nie zniknie :)

A wyjazd? Może za rok?
Na Tatry chyba jednak za wcześnie - Martyna nie pozwoli...
Nigdy nie byłem w Świętokrzyskich. Ciągną mnie też szlaki na Jurze - pamiętasz Góry Sokole? Widzieliśmy je zeszłego lata z zamku Olsztyn.

środa, sierpnia 30, 2006 3:45:00 PM  

Prześlij komentarz

<< Home